Oto fragmenty wywiadu z Anną Dymną, który ukazał się na portalu deon.pl:
... Dlaczego uwielbiana przez ludzi aktorka, zajęła się osobami niepełnosprawnymi?
Nie ma żadnej odpowiedzi na to pytanie, która by kogokolwiek
zadowoliła. Nie mam niepełnosprawnego dziecka, sama mam ręce i nogi, nie
ma żadnego konkretnego powodu. Chyba nie mogłam pogodzić się z tym, że
komuś się dzieje krzywda.
Przypadek?
Nie przypadek. Raczej odruch. Nawet tego do końca nie przemyślałam.
Niektórzy mówią: O stara, gruba, nie miała co grać, to się
niepełnosprawnymi zajęła… A ja naprawdę bardzo dużo wtedy grałam, miałam
mało czasu. Ale nie mogłam pogodzić się z tym, że tyle złego dzieje się
dookoła. Pomyślałam, że trzeba pomóc. Tam, gdzie jest ciemno, można
czasem jakąś iskierkę zapalić. I to się udaje robić.
Założyła pani fundację "Mimo Wszystko". A to już poważne przedsięwzięcie.
Nie zastanawiałam się, co to znaczy mieć fundację, pozyskiwać środki.
Nie znałam się na tym. Wiedziałam jedynie, że to są moi przyjaciele, że
muszę ich uratować i otworzyć dla nich warsztaty terapii zajęciowej. I
się udało. Oczywiście zapaliłam do sprawy wielu ludzi. Mam wspaniałych
pracowników i wolontariuszy… Razem to wszystko robimy.
Niektórzy mi mówią: Pani wyręcza państwo. Nie lubię takiego głupiego
gadania! Gdyby państwo mogło, toby się zajęło tymi ludźmi - widocznie
nie może. I nikogo nie oskarżam, nie analizuję. Bo a nuż bym doszła do
wniosku, że faktycznie kogoś wyręczam. Wolę tak nie myśleć. Skoro mogę
się komuś przydać i zrobić coś dobrego, to dlaczego mam się oglądać na
innych. A poza tym, po tylu latach już wiem, że ja to robię nie tylko
dla kogoś, ale także dla siebie. Bo to, że możesz komuś pomóc, że ktoś
dzięki tobie poradził sobie w jakimś trudnym momencie życia, że dzięki
tobie się uśmiechnął, daje niewyobrażalną radość. Nie potrzebuję za to
żadnych pieniędzy. Dlatego jestem wolontariuszem, bo dostaję taką
zapłatę, że żadne miliony nie byłyby lepsze. Jadę do naszego domu w
Radwanowicach i moi podopieczni, nawet jeśli mają 60 lat, mówią: Mama
przyjechała. Ja na to: Oj, staruchy, jak ja mogę być waszą mamą. Oni
wtedy pytają: To kim ty jesteś? Ja: No dobra, niech wam będzie. I jestem
mamą wielu niezwykłych, dużych dzieci.
Nie ma pani obaw, jak to będzie, gdy pani kiedyś przy nich zabraknie?
Ludzie umierają, ale przecież jeśli się czegoś od nich nauczyliśmy, to
oni dalej są. Wiesiu Dymny tylu rzeczy mnie nauczył. Nie żyje już. Zmarł
w 1978 roku, miał zaledwie 42 lata. Ale on cały czas jest ze mną…
Jeżeli komuś się na coś przydałam i ktoś się czegoś ode mnie nauczył,
to nawet jak umrę, ta część mnie pozostanie. Śmierć jest elementem życia
i musi kiedyś przyjść. Widziałam takich ludzi, którzy umierali
szczęśliwi, a śmierć była taka malutka, nieważna, mimo że przyszła, bo
musiała...
... Ludzie się odruchowo odwracają od kalectwa i cierpienia.
Odkąd istnieje ludzkość, zawsze był problem, co robić z takimi ludźmi.
Kiedyś się ich zrzucało ze skały, zamykało w klatkach i obwoziło po
jarmarkach. My, na szczęście, żyjemy w innych czasach, zajmujemy się
tymi ludźmi, dostrzegamy ich piękno i godność. Choć, proszę mi wierzyć,
już nieraz słyszałam: Po co pani miliony na tych debili wydaje? Robi mi
się wtedy słabo i nie odpowiadam na takie pytania.
Nie ma pani wtedy ochoty rzucić tego wszystkiego w kąt?
Nie. Bo wiem, że tak mówią ci, którzy nigdy nikomu nie pomogli. Którzy
wszędzie tylko widzą zło i węszą podstęp. Znam tylu ludzi, którzy robią
fantastyczne rzeczy, poświęcają się dla innych, prowadzą fundacje i
stowarzyszenia. A wiecie, jacy wspaniali ludzie pomagają mojej fundacji?
Ale w mediach niechętnie się mówi o tym, co dobre. Podobno zło jest
ciekawe i świetnie się sprzedaje, dobro jest nudne. O fundacjach
słyszymy tylko wtedy, gdy jest jakaś afera. O tym, że każdego dnia
pomagają setkom tysięcy ludzi, już nie usłyszymy...
... Pani potrafi słuchać. To już dziś rzadka umiejętność…
Uczyłam się tego od mistrzów. Jestem aktorką, a zawód ten polega nie
tylko na mówieniu i przekazywaniu uczuć i myśli, ale też na słuchaniu.
Chociaż są takie dni, gdy po nagraniach telewizyjnego programu
"Spotkajmy się" mam wrażenie, że zwariuję. Tragiczne opowieści moich
bohaterów są tak przerażające, że czasami czuję ból ich choroby, ich
cierpienia. I podczas rozmowy pękam. Pewien dziennikarz zarzucił mi brak
profesjonalizmu - bo jak można płakać przy chorym człowieku. O jakim
profesjonalizmie on mówi? Trzeba być człowiekiem, a nie profesjonalistą.
Ja nie mogę nic udawać. Zauważyłam też, że rozmowy z osobami chorymi i
niepełnosprawnymi dają mi ogromną siłę. Nie wiem, jak to się dzieje.
Nagle człowiek sobie zdaje sprawę z tego, jaki jest szczęśliwy, że ma
dwie ręce i dwie nogi. Więc przestajesz narzekać, poza tym widzisz,
jakie życie jest krótkie i że nie ma co siedzieć, tylko trzeba coś
robić, żeby zdążyć. W tych ludziach jest tak nieprawdopodobna siła, taka
radość życia, mimo że często są skazani na szybką śmierć.
Kiedyś Czesław Miłosz, który oglądał moje programy, powiedział mi:
"Skąd oni to wszystko wiedzą? To ja musiałem tyle lat żyć, żeby do
czegoś dojść, tyle książek musiałem przeczytać, a tu dwudziestolatka na
wózku mówi do pani takie mądre rzeczy".
Ci ludzie, którzy są przykuci do wózków, do łóżek, widzą, co jest
ważne. A my często tak biegniemy za tą mydlaną bańką, która pęka i nic z
niej nie zostaje.
Cały wywiad: http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/obiektyw/art,598,dom-niesiesz-w-sobie.htm
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz