Tekst pochodzi ze strony: https://www.facebook.com/pages/Munus-kreatywni-opiekunowie/246620932166771 i jest publikowany za zgodą autorki.
Największą przyjaciółką mamy była Monika.
Farmaceutka. Starsza od Zosi o 20 lat. Monika nauczyła moją mamę
gotować. Dla mnie była ciocią-babcią. Jej przepisy na pasztet, torty,
szarlotkę, rogaliki są obecne w naszej kuchni. Wczesne dzieciństwo
to wizyty cioci i jej wołanie od progu domu: Zochna, chodzi za mną
szarlotka, pieczemy!...Kulinarny repertuar zmieniał się zależnie od pory
roku. Faworki, pączki, rolady. Zeszyt z przepisami kulinarnymi Zosi
leży na kuchennej półce. Przypominam mamie o tym, jak świetnie gotowała i
o tym, jak próbowałam ją i ciocię Monikę naśladować, gotując tak jak
one. Mama jest zachwycona, oglądamy zeszyt i mówię o moim pierwszym,
cytrynowym torcie. Koszmarnie nieudanym. Siedzimy w kuchni razem z
Zosią. Mam ją na oku i dopóki się nie znudzi opowiadam o tym, co
przygotowuję na obiad. Dzisiaj jedzenie dla Zosi będzie zmiksowane. Po
raz pierwszy. Dla mnie to dramatyczna czynność. Popłakuję, ale tak, żeby
nie było widać. A potem dochodzę do wniosku, że trochę lituję się nad
sobą. Hałas blendera, szara masa, która powstała z warzyw i mięsa…smutek
i beznadzieja. Zosia patrzy na mnie uważnie. Prostuję się. Pomidory,
bazylia, trochę tymianku. Obiad robi się weselszy. Mama będzie mogła go
zjeść bez trudu. Swoją własną łyżeczką. Sama. Mam przed sobą nowe
wyzwanie kulinarne – jak urozmaicić mamine obiady? Latem truskawki
spróbujemy zjeść w całości. Z lodami. Kapitan Alzheimer salutuje, ale
bardzo niedbale. Poczytuję to za komplement. Niedługo wiosna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz