niedziela, 14 września 2014

Polecam wywiad z Anną Dymną

Oto fragmenty wywiadu z Anną Dymną, który ukazał się na portalu deon.pl:
... Dlaczego uwielbiana przez ludzi aktorka, zajęła się osobami niepełnosprawnymi?

Nie ma żadnej odpowiedzi na to pytanie, która by kogokolwiek zadowoliła. Nie mam niepełnosprawnego dziecka, sama mam ręce i nogi, nie ma żadnego konkretnego powodu. Chyba nie mogłam pogodzić się z tym, że komuś się dzieje krzywda.

Przypadek?

Nie przypadek. Raczej odruch. Nawet tego do końca nie przemyślałam. Niektórzy mówią: O stara, gruba, nie miała co grać, to się niepełnosprawnymi zajęła… A ja naprawdę bardzo dużo wtedy grałam, miałam mało czasu. Ale nie mogłam pogodzić się z tym, że tyle złego dzieje się dookoła. Pomyślałam, że trzeba pomóc. Tam, gdzie jest ciemno, można czasem jakąś iskierkę zapalić. I to się udaje robić.

Założyła pani fundację "Mimo Wszystko". A to już poważne przedsięwzięcie.

Nie zastanawiałam się, co to znaczy mieć fundację, pozyskiwać środki. Nie znałam się na tym. Wiedziałam jedynie, że to są moi przyjaciele, że muszę ich uratować i otworzyć dla nich warsztaty terapii zajęciowej. I się udało. Oczywiście zapaliłam do sprawy wielu ludzi. Mam wspaniałych pracowników i wolontariuszy… Razem to wszystko robimy.

Niektórzy mi mówią: Pani wyręcza państwo. Nie lubię takiego głupiego gadania! Gdyby państwo mogło, toby się zajęło tymi ludźmi - widocznie nie może. I nikogo nie oskarżam, nie analizuję. Bo a nuż bym doszła do wniosku, że faktycznie kogoś wyręczam. Wolę tak nie myśleć. Skoro mogę się komuś przydać i zrobić coś dobrego, to dlaczego mam się oglądać na innych. A poza tym, po tylu latach już wiem, że ja to robię nie tylko dla kogoś, ale także dla siebie. Bo to, że możesz komuś pomóc, że ktoś dzięki tobie poradził sobie w jakimś trudnym momencie życia, że dzięki tobie się uśmiechnął, daje niewyobrażalną radość. Nie potrzebuję za to żadnych pieniędzy. Dlatego jestem wolontariuszem, bo dostaję taką zapłatę, że żadne miliony nie byłyby lepsze. Jadę do naszego domu w Radwanowicach i moi podopieczni, nawet jeśli mają 60 lat, mówią: Mama przyjechała. Ja na to: Oj, staruchy, jak ja mogę być waszą mamą. Oni wtedy pytają: To kim ty jesteś? Ja: No dobra, niech wam będzie. I jestem mamą wielu niezwykłych, dużych dzieci.

Nie ma pani obaw, jak to będzie, gdy pani kiedyś przy nich zabraknie?

Ludzie umierają, ale przecież jeśli się czegoś od nich nauczyliśmy, to oni dalej są. Wiesiu Dymny tylu rzeczy mnie nauczył. Nie żyje już. Zmarł w 1978 roku, miał zaledwie 42 lata. Ale on cały czas jest ze mną…
Jeżeli komuś się na coś przydałam i ktoś się czegoś ode mnie nauczył, to nawet jak umrę, ta część mnie pozostanie. Śmierć jest elementem życia i musi kiedyś przyjść. Widziałam takich ludzi, którzy umierali szczęśliwi, a śmierć była taka malutka, nieważna, mimo że przyszła, bo musiała...

... Ludzie się odruchowo odwracają od kalectwa i cierpienia.

Odkąd istnieje ludzkość, zawsze był problem, co robić z takimi ludźmi. Kiedyś się ich zrzucało ze skały, zamykało w klatkach i obwoziło po jarmarkach. My, na szczęście, żyjemy w innych czasach, zajmujemy się tymi ludźmi, dostrzegamy ich piękno i godność. Choć, proszę mi wierzyć, już nieraz słyszałam: Po co pani miliony na tych debili wydaje? Robi mi się wtedy słabo i nie odpowiadam na takie pytania.

Nie ma pani wtedy ochoty rzucić tego wszystkiego w kąt?

Nie. Bo wiem, że tak mówią ci, którzy nigdy nikomu nie pomogli. Którzy wszędzie tylko widzą zło i węszą podstęp. Znam tylu ludzi, którzy robią fantastyczne rzeczy, poświęcają się dla innych, prowadzą fundacje i stowarzyszenia. A wiecie, jacy wspaniali ludzie pomagają mojej fundacji? Ale w mediach niechętnie się mówi o tym, co dobre. Podobno zło jest ciekawe i świetnie się sprzedaje, dobro jest nudne. O fundacjach słyszymy tylko wtedy, gdy jest jakaś afera. O tym, że każdego dnia pomagają setkom tysięcy ludzi, już nie usłyszymy...

... Pani potrafi słuchać. To już dziś rzadka umiejętność…

Uczyłam się tego od mistrzów. Jestem aktorką, a zawód ten polega nie tylko na mówieniu i przekazywaniu uczuć i myśli, ale też na słuchaniu.

Chociaż są takie dni, gdy po nagraniach telewizyjnego programu "Spotkajmy się" mam wrażenie, że zwariuję. Tragiczne opowieści moich bohaterów są tak przerażające, że czasami czuję ból ich choroby, ich cierpienia. I podczas rozmowy pękam. Pewien dziennikarz zarzucił mi brak profesjonalizmu - bo jak można płakać przy chorym człowieku. O jakim profesjonalizmie on mówi? Trzeba być człowiekiem, a nie profesjonalistą. Ja nie mogę nic udawać. Zauważyłam też, że rozmowy z osobami chorymi i niepełnosprawnymi dają mi ogromną siłę. Nie wiem, jak to się dzieje. Nagle człowiek sobie zdaje sprawę z tego, jaki jest szczęśliwy, że ma dwie ręce i dwie nogi. Więc przestajesz narzekać, poza tym widzisz, jakie życie jest krótkie i że nie ma co siedzieć, tylko trzeba coś robić, żeby zdążyć. W tych ludziach jest tak nieprawdopodobna siła, taka radość życia, mimo że często są skazani na szybką śmierć.

Kiedyś Czesław Miłosz, który oglądał moje programy, powiedział mi: "Skąd oni to wszystko wiedzą? To ja musiałem tyle lat żyć, żeby do czegoś dojść, tyle książek musiałem przeczytać, a tu dwudziestolatka na wózku mówi do pani takie mądre rzeczy".

Ci ludzie, którzy są przykuci do wózków, do łóżek, widzą, co jest ważne. A my często tak biegniemy za tą mydlaną bańką, która pęka i nic z niej nie zostaje.

Cały wywiad: http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/obiektyw/art,598,dom-niesiesz-w-sobie.htm


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz