niedziela, 14 lipca 2013

Alzheimer zabiera wszystko - czy na pewno?

Poruszający materiał ze strony: http://puellanova.pl/alzheimer-zabiera-wszystko/

Alzheimer zabiera wszystko

Patrzysz na twarz osoby, którą kochałaś całe życie i wiesz, że nie ukrywa ona już żadnych uczuć. Że to maska za którą, jak twierdzą lekarze, nie ma nic. Refleksji, przemyśleń ani miłości, która karmiła cię całe życie… 
Alzheimer. To choroba, która powoli, z bezlitosną konsekwencją zabiera człowiekowi wszystko. Wspomnienia, uczucia, godność. To, na co pracował całe życie zostaje brutalnie wymazane aż zostaje pustka. Czarna otchłań, której ani chory ani jego otoczenie zrozumieć nie potrafi, ale które zarówno on, jak i bliscy boją się najbardziej na świecie.
Najpierw zapominanie słów. „podaj mi to… „ po chwili milczenia próbuje sobie przypomnieć, czego naprawdę chce, aż wreszcie wie, że potrzebuje „tego”, co służy do jedzenia. „Widelec?” pyta poirytowany, że babcia czy dziadek znów nie mogą się wyrazić jaśniej, wnuk. Jednak irytację szybko zastępuje strach. Bo babcia coraz mniej mówi, a jak już zaczyna, słowotok, który wypływa z jej ust nie ma sensu. Ktoś ją okradł, ktoś pobił, komuś zabrali wszystko. A „ona” chciała zabrać jej psa. Tylko, że psa nie ma już od dawna. Wciąż pyta o mamę i nie rozumie, gdy tłumaczy się jej, że matka nie żyje już dwadzieścia lat. Wpada w płacz i powtarza, że się boi, ale nie potrafi wytłumaczyć, czego.
Niektórzy chorzy reagują agresją. Spokojni do tej pory ludzie próbują uderzyć sąsiadkę, która przyszła spytać, jak się czują. Opowiadają o tym, jak ktoś ich napadł i często obwiniają o to bliskich. Inni zamykają się w sobie, płaczą. Proszą o jedzenie obcych ludzi. Ktoś, kto całe życie pracował naukowo błaga o kawałek chleba w niedopiętych spodniach i dwóch różnych butach. Jakiś dzieciak woła głośno „mamo, wariat!” Komuś wydaje się to śmieszne. Nie temu, kto bierze go łagodnie w ramiona i prowadzi do domu, bezpiecznego miejsca, którego chory nie poznaje i z którego ucieka, ale nie wie, dokąd.
Potem pierwsza wizyta u lekarza… I następne… Badania, pytania „jaki mamy dziś rok” i „kto jest prezydentem Polski” na które chora nie potrafi odpowiedzieć. I diagnoza.  „To alzheimer. Nic na to nie poradzimy. Możemy tylko czekać” – lekarz kiwa z smutkiem głową i prosi następnego pacjenta. A my zostajemy sami. Ze strachem, jakiego do tej pory nie odczuwaliśmy. Z bólem, który przeszywa jak nóż, ale którego nie wolno pokazywać chorej osobie, bo ona nadal doskonale wyczuwa uczucia.
Z czasem przestaje poznawać bliskich. Do swojej córki mówi „ciociu”, a do wnuka „proszę pana”. Nie potrafi nastawić wody. Odkręca gaz i nie wie, co dalej, a sąsiedzi biegną z pretensjami do rodziny, że „ta wariatka wysadzi ich w powietrze”. Po cichu śmieją się, gdy przychodzi do nich z płaczem i prosi o pomoc. Bo dla nich to po prostu niezrównoważona staruszka, której odbiło na starość. A ona jest bezbronna, przerażona i zagubiona w swoim niszczejącym i kurczącym się świecie, którego nikt nie rozumie. Bliscy próbują zatamować potok łez, który ciśnie się, gdy obcy ludzie wytykają chorą palcami. Tylko w nocy, gdy nikt nie słyszy przeklinają los, pytają „dlaczego”. I gdy mogą płaczą z bezsilności, w poczuciu potwornego osamotnienia i niesprawiedliwości, której nikt nie może zrozumieć.
Ale wkrótce chora potrzebuje opieki całodniowej. Zatrudnia się pielęgniarkę albo wysyła do domu opieki, w którym może czuć się bezpieczna, pod warunkiem, że placówka jest sprawdzona, pewna i nikt nie próbuje wykorzystać staruszków, którzy często nie pamiętają, jak się nazywają…
Z czasem chora staje się cicha, potulna, a nawet zaczyna się uśmiechać, chociaż nikt nie wie, z czego się śmieje.„Tam nic nie ma” mówi lekarz o jej mózgu. Ale bliscy w to nie wierzą. Tam jest miłość, wspomnienia, życie. To tylko ciało nie potrafi zapanować nad wszystkim, co kryje się w środku! A starsza pani mówi do zięcia „tatusiu” i chowa się w kąt na widok przyjaciółki. Ale to przecież nie ważne. To wciąż jest ukochana matka, babcia, ciocia.
Nieprawda, że w środku jest tylko pustka. Nieprawda, że to tylko skorupka, bo wnętrze, które kochaliśmy całe życie zostało wymazane przez chorobę, na którą nie ma lekarstwa. Tam wciąż jest człowiek, który, nawet jeśli nie potrafi tego zrozumieć, wciąż kocha i chce by jego kochać. Do końca. Nawet jeśli nie potrafi wymówić jednego słowa. Miłość zostaje. I żaden lekarz ze swoimi słowami, że „tam nic nie ma” nie przekona mnie, że jest inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz