„Opiekunka. Życie z Nancy. Podróż w świat alzheimera”
Z chorobą Alzheimera jest jak z asertywnością. Trzeba działać
łagodnie, stanowczo i bez lęku. Co zrobić jednak, gdy stanowczość budzi płacz,
łagodność - agresję, a miłość – obojętność i zdziwienie? Co zrobić, gdy
najbliższa osoba staje się bytem wymykającym się regułom racjonalności
istniejącym trochę poza czasem i przestrzenią?
Każdy z nas na pytanie „kim jesteś?” udzieli przynajmniej kilku
odpowiedzi. Matką/ojcem, córką/synem, kobietą/mężczyzną. Do tego dorzuci jeszcze
swój zawód i parę innych detali. Tytułowa bohaterka książki Andrei Gillies
„Opiekunka. Życie z Nancy. Podróż w świat alzheimera” powie: „Naprawdę nie
wiem” albo „Trudno mi powiedzieć dokładnie”. Będzie sprawiać wrażenie, że się
zastanawia, jej oczy zaczną wędrować raz w jedną, raz w drugą stronę. Być może
nawet wyszepcze swoje imię – „Nancy”, ale to wszystko na co można liczyć. Nic
więcej nie ma. Dawna tożsamość umarła. Czy można zbudować nową, gdy nie ma się
dostępu do zasobów pamięci, gdy cała przeszłość systematycznie zostaje
wymazana? Z takimi pytaniami mierzy się
autorka książki.
Świat alzheimera bardzo różni się od tego, który znamy. Przede
wszystkim nie daje się etykietować. Normalnie, gdy ktoś nie ma domu, to jest
bezdomny. Gdy nie ma pracy, jest bezrobotny. Gdy nic nie pamięta – doznał
amnezji. Gdy nie jest w stanie powiedzieć jak się nazywa, jest osobą nieznaną. Gdy
nie ma swojego miejsca na ziemi - jest
bezpaństwowcem. Gdy bierze w sklepie towary i za nie płaci – jest złodziejem.
Gdy je w restauracji ryż palcami - jest
źle wychowany lub w najlepszym wypadku ekstrawagancki.
Aby, jak autorka książki, starać się pomagać i towarzyszyć
osobie chorej na Alzheimera trzeba pozbyć się tych wszystkich etykietek,
zmienić perspektywę. Jak świat wygląda z perspektywy jej teściowej, Nancy? Co
dzień budzi się ona w obcym miejscu, wśród nieznanych ludzi, widzianych po raz
pierwszy przedmiotów, na dodatek nie wie, kim jest. Osoby wokół dzieli na
życzliwe i wrogie. Ci pierwsi mówią łagodnie, proponują herbatę i ciasto.
Reszta cały czas zadaje pytania i ma jakąś pretensję w głosie. Ci nie są mili.
Książkę Andrei Gillies, która na polskim rynku ukazała się
dzięki wydawnictwu Czarne, poleciłbym z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że…
jest. O chorobie Alzheimera, czy patrząc szerzej o wszelkich dysfunkcjach
otępiennych, mówi się i pisze w naszym kraju niewiele. I niewiele się robi,
żeby pomóc chorym i ich rodzinom. W Szkocji, gdzie rozgrywa się pierwsza część
książki, pomoc społeczna po pierwszym zgłoszeniu przysyła dwie opiekunki,
pielęgniarkę i kogo sobie bliscy chorego zażyczą. Szkocja Akcja na rzecz
Demencji dba o to, by każda osoba opiekująca się chorym miała sześć tygodni
wolnego w roku.
Polska jest na drugim biegunie. U nas przyjęto zasadę, że skoro
jest to choroba przewlekła i postępująca (mówiąc wprost: nie dająca się
wyleczyć), to po co wydawać pieniądze na pomoc chorym i ich rodzinom?
Pozostawię to bez komentarza.
Drugi powód, dla którego chcę polecić tę książkę, to jej
kompletność. Czytelnik znajdzie tu nie tylko opisaną pięknym, literackim
językiem historię Nancy i jej bliskich, ale także kompendium wiedzy na temat
choroby. Począwszy od jej stadiów, przez stosowane lekarstwa, budowę mózgu ze
szczególnym uwzględnieniem jego partii, które kolejno zostają zaatakowane przez
białka beta-ameloidowe. Wszystko w przystępnej, zrozumiałej formie.
Na koniec jedna, ważna kwestia - prawo chorych do samobójstwa.
Autorka pisze: „Szwajcarska organizacja Dignitas wspiera samobójców i oferuje
pomoc prawną w sprawach związanych z samobójstwami, a także dostarcza klientom
dużych, śmiertelnych dawek barbituranów, pozostawiając ich decyzji, czy je
zażyją, czy nie.” Klientem Dignitas jest
chociażby pisarz Terry Pratchett (film o nim jest na blogu - przyp. autora), u którego chorobę zdiagnozowano dość
wcześnie, który z nią walczy, ale w sprawie własnego życia chce zachować wolność
wyboru.
Pamiętajmy, że chorzy na Alzheimera są takimi samymi ludźmi, jak
my. Którzy czują, mają prawo do poszanowania własnej godności. Tyle że od życia
wymagają jakby trochę mniej. Chcą, żeby ktoś okazał im życzliwość, mówił do
nich łagodnie, stanowczo i bez lęku, wziął za rękę, przytulił. Wtedy są
szczęśliwi, bezpieczni. Czy to tak wiele?
Pierwsza pacjentka, u której wykryto chorobę Alzheimera, znana
jest jako Augusta D. W książce cytowane jest wypowiedziane przez nią zdanie:
„Ich hab mich verloren”. Przetłumaczone je jako „pogubiłam się”, choć myślę, że
właściwsze byłoby „straciłam siebie”. A czy MY chcemy ich stracić? Andrea
Gillies i jej bliscy na pewno nie chcieli stracić Nancy. I o tym jest m.in. ta
książka. O tym, że warto próbować, bo to ma głęboki, ludzki sens.
Piotr Czostkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz