Jak najmniej słowa „parkinson”. Nie chodzi o to, żeby
nie mówić o chorobie – tu jestem właściwie gotów, ale nazwa własna
„parkinson” brzmi złowrogo – o chorobie, piciu i pisaniu opowiada Jerzy
Pilch.
Jerzy Pilch: Jak się czujesz?Newsweek: Co to za pytanie?
Jerzy Pilch: Brzmisz trochę matowo.
Newsweek: Daję radę, dziękuję. Dlaczego tak cię denerwuje, kiedy ludzie pytają, jak się czujesz?
Jerzy Pilch: To chyba wyjaśniłem w „Drugim dzienniku”.
Newsweek: Piszesz, że się źle czujesz, a później się dziwisz, że ludzie się martwią.
Jerzy Pilch: To, że piszę, iż się źle czuję, nie znaczy, że każdy ma prawo mnie pytać, jak się czuję. Nie lubię tego, bo mnie to w jakiś sposób stygmatyzuje. Co innego, jak ja sam siebie stygmatyzuję, a co innego, jak pytaniem, „jak się czujesz?”, czyli sugestią, że się źle czuję, czyli sugestią choroby, stygmatyzuje się mnie. Po drugie, mnie się najlepiej rozmawia z kimś, kto w ogóle nie porusza tego tematu. Takim człowiekiem jest mój przyjaciel Janusz Olejniczak, pianista, z którym nie zamieniłem ani słowa na temat choroby. To jest dżentelmen w każdym calu. Jest tak mistrzowski, że od pewnego momentu zacząłem się zastanawiać, czy on wie, a wręcz mam ochotę mu wygarnąć: „Dlaczego nie pytasz, jak się czuję? Zdajesz sobie sprawę, że ja chory jestem?”. Sycąc się jego doskonałą reakcją, zarazem pragnę ją nonsensownie zburzyć. Wysunąć znowu na plan pierwszy siebie i kroczyć ze sztandarem choroby.
Jerzy Pilch: Cieszy mnie słowo „jeszcze”. To znaczy jeszcze łażę, jeszcze czytam książki, jeszcze próbuję pisać, jeszcze oglądam piłkę nożną. Słowo „jeszcze” daje nadzieję.
Newsweek: Brzmi umiarkowanie optymistycznie.
Jerzy Pilch: To jest pierwsze słowo hymnu narodowego, dobrze by było pamiętać, a nie przypierdalać się do mnie, co się odezwę. „Jeszcze Polska...”, no.
Newsweek: Budzisz się rano i cieszysz się, że...
Jerzy Pilch: Budzić się rano i się cieszyć? No nie, no. Bohatera opowiadania jednego z wielkich braci Rosjan znajdują rano zastrzelonego, w jednym bucie. Zostawił kartkę: „Znudziło się wzuwać i zezuwać”. Ja takiego problemu jeszcze nie mam.
Newsweek: Żeby znudziło się wzuwanie i zezuwanie?
Jerzy Pilch: Znudziło się, ale nie do tego stopnia. U mnie to teraz trwa przesadnie długo. Zanim włożę skarpetę, siedząc tu rano w fotelu, zanim się ubiorę, to mogę się z powrotem kłaść, bo jestem tak zmordowany jak po ciężkiej dniówce. I to jest bardzo zabawne.
Newsweek: Nie chichoczesz.
Jerzy Pilch: Moment jest dziwny. Poruszam się trochę na oślep. Zaczynam rozumieć, przepraszam za wyrażenie, cudowność świata. Kompletną niepowtarzalność i jedyność życia raz danego. Dawniej gdyby Cracovia przegrała z Legią, byłbym chory przez tydzień. A wczoraj myślę: przegrali, ale grali nieźle. Z drugiej strony, pojawiło się nowe zjawisko, czyli złe samopoczucie, że tak nazwiemy chorobę, i to mi trochę komplikuje ten zachwyt.
Jerzy Pilch: Znudziło się, ale nie do tego stopnia. U mnie to teraz trwa przesadnie długo. Zanim włożę skarpetę, siedząc tu rano w fotelu, zanim się ubiorę, to mogę się z powrotem kłaść, bo jestem tak zmordowany jak po ciężkiej dniówce. I to jest bardzo zabawne.
Newsweek: Nie chichoczesz.
Jerzy Pilch: Moment jest dziwny. Poruszam się trochę na oślep. Zaczynam rozumieć, przepraszam za wyrażenie, cudowność świata. Kompletną niepowtarzalność i jedyność życia raz danego. Dawniej gdyby Cracovia przegrała z Legią, byłbym chory przez tydzień. A wczoraj myślę: przegrali, ale grali nieźle. Z drugiej strony, pojawiło się nowe zjawisko, czyli złe samopoczucie, że tak nazwiemy chorobę, i to mi trochę komplikuje ten zachwyt.
Newsweek: W dzienniku piszesz o klawiaturze zajmującej całe biurko, której możesz potrzebować. Nie masz jej jeszcze.
Jerzy Pilch: Nie mam, bo ja bez problemu trafię w klawisz. Problemem jest często wielokrotne uderzenie.
Newsweek: Powtarzasz literki.
Jerzy Pilch: To jest znacznie większy problem niż trafienie.
Newsweek: Jak się dowiedziałeś o chorobie?
Jerzy Pilch: Poszedłem do lekarza z nadzieją, że da jakieś środki uspokajające. Każdemu się ręce trzęsą w stresie, a mnie się trzęsły od głębokiego dzieciństwa, już jak pisałem kredą na tablicy „Piiich”. Podstawową moją chorobą jest drżenie samoistne, czyli choroba, o której nie wiadomo, skąd się wzięła, nieuleczalna, dokuczliwa. Ten dygot wzmagał się i cofał. Teraz jakby trochę wzrastał, trochę malał, mocno wzrastał, trochę malał, nie wycofywał się wcale. Zrobił się uciążliwy.
Newsweek: Jak uciążliwy?
Jerzy Pilch: Pisanie stało się coraz trudniejsze. Prędzej czy później buty sobie zawiążesz, koszulę sobie zapniesz, przynajmniej na tym etapie. Natomiast ja uwielbiałem nie tylko pisanie, lecz także całą galanterię papierniczą – fenomenalne liniowane zeszyty, cudowne notesiki, moleskiny. Przecież ja tego mam z pół tony w domu. Kolekcja wiecznych piór: dwa Mont Blanc, ze cztery pelikany, ze dwa pióra, które dostałem jako nagrody czy nominacje. Morze atramentu. I to zostało mi zabrane.
Newsweek: Dawno?
Jerzy Pilch: Z sześć lat już chodzę do tego lekarza. Wszedłem w parkinsonizm nietypowo, bo nie ze zdrowia, ale z alkoholizmu. Jeden dygot przeszedł w drugi. Mnie się ciągle wydaje, że ja mam bardziej powikłanie poalkoholowe niż parkinsona. Cysterny wypitego alkoholu pewnie nie pomogły. To lekarze twierdzą, że nie ma stwierdzonego przypadku, że na parkinsona zapada alkoholik z powodu alkoholizmu. Wręcz parę lat temu leczyli jeszcze parkinsona alkoholem właśnie. Za późno zachorowałem.
Newsweek: Czy parkinson...
Jerzy Pilch: Jak najmniej słowa „parkinson”. Lepiej: „choroba”, „dolegliwość”, „przypadłość”, „złe samopoczucie” – wtedy w szyderczym cudzysłowie. Nie chodzi o to, żeby nie mówić o chorobie – tu jestem właściwie gotów, ale nazwa własna „parkinson” brzmi złowrogo.
Newsweek: Takie czarowanie.
Jerzy Pilch: Dziecinada.
Newsweek: To próbujesz robić w dziennikach.
Jerzy Pilch: No tak, zagadać. Jak jesteś dobrym literatem, to wyzdrowiejesz, a jak jesteś słaby, to nie wyzdrowiejesz. Siła słowa. Na początku było słowo. Tylko te diagnozy się potwierdzają. Baba widzi twoją głowę na ekranie i dyktuje, że zmiany w takim obszarze mózgu są typowe u 70 proc. parkinsoników. To jest duże prawdopodobieństwo, ale zostaje 30 proc. Oczywiście jest tu typowo ludzka nadzieja, że przejdzie, albo że Pan Bóg to zabierze. Bez tego niepodobna żyć. Bez tego niepodobna w ogóle chorować.
Newsweek: To Bóg ma cię wyciągnąć z choroby?
Jerzy Pilch: Nawet umysł skrajnie eliminujący Pana Boga nie eliminuje cudownych przypadków, zawsze coś wchodzi w miejsce religii. Mój były teść, dwukrotny prezes Cracovii, był człowiekiem absolutnie czerwonej orientacji, natomiast trzymanie skrzyżowanych palców to była pestka przy jego zabobonach piłkarskich. Jak padła dla nas bramka, a komuś się zdarzyło stać w przedpokoju, musiał cały mecz stać w tym przedpokoju, bo jakby wrócił, to przeciwnik by wyrównał.
Newsweek: A Pilch w co wierzy?
Jerzy Pilch: Nie znoszę, jak ktoś gada, że nie chodzi do kościoła, ale ma „taki swój rodzaj religijności”, albo: „wierzę w siłę wyższą, ale nie praktykuję”. Albo praktykujesz i masz w sobie pokorę, albo jesteś grafomanem religijnym. Powiedzmy, że czasem się modlę. Tak można powiedzieć. Zwłaszcza przed meczami Cracovii.
Cały wywiad Aleksandry Gumowskiej: http://polska.newsweek.pl/jerzy-pilch-pan-bog-sie-przygotowuje-do-rozmowy-z-pilchem-newsweek,artykuly,278171,1.html
Jerzy Pilch: Nie mam, bo ja bez problemu trafię w klawisz. Problemem jest często wielokrotne uderzenie.
Newsweek: Powtarzasz literki.
Jerzy Pilch: To jest znacznie większy problem niż trafienie.
Newsweek: Jak się dowiedziałeś o chorobie?
Jerzy Pilch: Poszedłem do lekarza z nadzieją, że da jakieś środki uspokajające. Każdemu się ręce trzęsą w stresie, a mnie się trzęsły od głębokiego dzieciństwa, już jak pisałem kredą na tablicy „Piiich”. Podstawową moją chorobą jest drżenie samoistne, czyli choroba, o której nie wiadomo, skąd się wzięła, nieuleczalna, dokuczliwa. Ten dygot wzmagał się i cofał. Teraz jakby trochę wzrastał, trochę malał, mocno wzrastał, trochę malał, nie wycofywał się wcale. Zrobił się uciążliwy.
Newsweek: Jak uciążliwy?
Jerzy Pilch: Pisanie stało się coraz trudniejsze. Prędzej czy później buty sobie zawiążesz, koszulę sobie zapniesz, przynajmniej na tym etapie. Natomiast ja uwielbiałem nie tylko pisanie, lecz także całą galanterię papierniczą – fenomenalne liniowane zeszyty, cudowne notesiki, moleskiny. Przecież ja tego mam z pół tony w domu. Kolekcja wiecznych piór: dwa Mont Blanc, ze cztery pelikany, ze dwa pióra, które dostałem jako nagrody czy nominacje. Morze atramentu. I to zostało mi zabrane.
Newsweek: Dawno?
Jerzy Pilch: Z sześć lat już chodzę do tego lekarza. Wszedłem w parkinsonizm nietypowo, bo nie ze zdrowia, ale z alkoholizmu. Jeden dygot przeszedł w drugi. Mnie się ciągle wydaje, że ja mam bardziej powikłanie poalkoholowe niż parkinsona. Cysterny wypitego alkoholu pewnie nie pomogły. To lekarze twierdzą, że nie ma stwierdzonego przypadku, że na parkinsona zapada alkoholik z powodu alkoholizmu. Wręcz parę lat temu leczyli jeszcze parkinsona alkoholem właśnie. Za późno zachorowałem.
Newsweek: Czy parkinson...
Jerzy Pilch: Jak najmniej słowa „parkinson”. Lepiej: „choroba”, „dolegliwość”, „przypadłość”, „złe samopoczucie” – wtedy w szyderczym cudzysłowie. Nie chodzi o to, żeby nie mówić o chorobie – tu jestem właściwie gotów, ale nazwa własna „parkinson” brzmi złowrogo.
Newsweek: Takie czarowanie.
Jerzy Pilch: Dziecinada.
Newsweek: To próbujesz robić w dziennikach.
Jerzy Pilch: No tak, zagadać. Jak jesteś dobrym literatem, to wyzdrowiejesz, a jak jesteś słaby, to nie wyzdrowiejesz. Siła słowa. Na początku było słowo. Tylko te diagnozy się potwierdzają. Baba widzi twoją głowę na ekranie i dyktuje, że zmiany w takim obszarze mózgu są typowe u 70 proc. parkinsoników. To jest duże prawdopodobieństwo, ale zostaje 30 proc. Oczywiście jest tu typowo ludzka nadzieja, że przejdzie, albo że Pan Bóg to zabierze. Bez tego niepodobna żyć. Bez tego niepodobna w ogóle chorować.
Newsweek: To Bóg ma cię wyciągnąć z choroby?
Jerzy Pilch: Nawet umysł skrajnie eliminujący Pana Boga nie eliminuje cudownych przypadków, zawsze coś wchodzi w miejsce religii. Mój były teść, dwukrotny prezes Cracovii, był człowiekiem absolutnie czerwonej orientacji, natomiast trzymanie skrzyżowanych palców to była pestka przy jego zabobonach piłkarskich. Jak padła dla nas bramka, a komuś się zdarzyło stać w przedpokoju, musiał cały mecz stać w tym przedpokoju, bo jakby wrócił, to przeciwnik by wyrównał.
Newsweek: A Pilch w co wierzy?
Jerzy Pilch: Nie znoszę, jak ktoś gada, że nie chodzi do kościoła, ale ma „taki swój rodzaj religijności”, albo: „wierzę w siłę wyższą, ale nie praktykuję”. Albo praktykujesz i masz w sobie pokorę, albo jesteś grafomanem religijnym. Powiedzmy, że czasem się modlę. Tak można powiedzieć. Zwłaszcza przed meczami Cracovii.
Cały wywiad Aleksandry Gumowskiej: http://polska.newsweek.pl/jerzy-pilch-pan-bog-sie-przygotowuje-do-rozmowy-z-pilchem-newsweek,artykuly,278171,1.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz