środa, 22 stycznia 2014

"Tirli - tirli czyli ja, Zosia i Alzheimer" (odc. 7)

Tekst pochodzi ze strony: https://www.facebook.com/pages/Munus-kreatywni-opiekunowie/246620932166771 i jest publikowany za zgodą autorki.

Spacerujemy codziennie. Las jest bardzo blisko. Czasami, gdy idziemy bardzo cicho, spotykamy sarny. Zosia się cieszy. Dzisiaj trochę nadmiernie. Na szerokich spacerowych ścieżkach sporo mam z małymi dziećmi. Zosia do każdej podchodzi, zagaduje. Podchodzi zbyt szybko. Mówi nieskładnie. Mamy są zaniepokojone. Trochę się wstydzę i bardzo chce mi się płakać. Znalazłyśmy boczną ścieżkę. Obok jest ławka. Siadamy. Na niebie klucz gęsi. Scena jak w rosyjskim filmie. Opowiadam jej o wędrówkach gęsi. Wolno sobie pogadujemy. Zosia: „to tam córeczko…”. Poznała mnie. Popatrzyła bez mgły w oczach. Rozrzuca wokół siebie wyjęte z kieszeni tekturowe karteczki z jej adresem, nazwiskiem i naszymi numerami telefonu. Zbieram to wszystko. Pomaga zbierać. „Zosienko, nie róbmy śnieżynek to dopiero wrzesień”. Trzeba wszyć adresowe informacje do podszewek ubrań. W lesie jest cicho. Zosia się uspakaja. Lubi, kiedy do niej mówię „Zosiu”, chyba nie chce być już „mamą”. Trochę płaczę. To pewnie przez tę jesień. Śpiewamy „kukułeczkę” a potem ja solo ciąg dalszy repertuaru Mazowsza. Muzyka jest dla Zosi bardzo ważna. Jesteśmy już w domu. Siada na fotelu, zmęczona. Włączam walce Chopina. Zosia zamyka oczy i uśmiecha się. Kołyszemy się na falach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz