środa, 29 stycznia 2014

"Tirli - tirli czyli ja, Zosia i Alzheimer" (odc. 11)

Tekst pochodzi ze strony: https://www.facebook.com/pages/Munus-kreatywni-opiekunowie/246620932166771 i jest publikowany za zgodą autorki.

Jedziemy do muzeum, jak prawdziwe damy, oglądać wystawę. Bywamy tam dość często. Wierzę w to, że utrzymanie mamy na względnie dobrym kursie, zależne jest także od bywania razem z nią w miejscach, gdzie słychać dobrą muzykę, gdzie widać piękne barwy, wszędzie tam, gdzie obecne są ślady ludzkiego talentu. Wybieram temat wystawy i godzinę, w której mało ludzi ogląda obrazy. Podziwiam Zofię Stryjeńską za jej odwagę i twórczość. Wchodzimy. Dużo kolorów, dobre oświetlenie. Oglądamy. Zosia patrzy w przestrzeń, na podłogę, dotyka stojący dyskretnie przy ścianie, kosz na śmieci. Wychodzi na środek wielkiej sali. Stoi bezradnie. Szybko podchodzę i przytulam mocno moją Zosię. Po raz pierwszy czuję się matką mojej mamy. Muzealne metamorfozy. Wcale tego nie chcę, wolałabym być nadal starym dzieckiem. Wychodzimy, mówię do Zosi: „Jedziemy do domu”. Zosia potakuje, wiem, że bezwzględnie mi wierzy. Dokądkolwiek ją zabiorę, na pewno zrobię dobrze. W domu pogodniej. Zosia się odpręża i rozpoczyna zajęcie, któremu od niedawna oddaje się bez reszty. Zbiera niewidzialne dla nas pyłki z podłogi. Schyla się i prostuje, wkłada coś do zaciśniętej dłoni. Trochę zniecierpliwiona pytam: „I co Zosiu, brudno tutaj, prawda?”-„Bardzo dużo tych tych białych… a tak chcieliście?” Zdanie gigant. Metamorfoz ciąg dalszy. Zosia idzie wyrzucić „te te” do kuchni. Wraca, zbiera i wyrzuca. Nasze mieszkanie jest nieskazitelnie czyste. Mgła opadła. Płyniemy coraz dalej w morze. Czeka nas porządek w albumie ze zdjęciami, ale to dopiero jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz