czwartek, 31 października 2013

O książce "Nie zapomnij mnie"

Ta reporterska książka ma uzdrawiającą siłę starej baśni. Gretel, mama autora, utalentowanego filmowca Davida Sievekinga, wskutek alzheimera traci pamięć, a w końcu też swą bujną, niepowtarzalną osobowość. Razem z synem i resztą rodziny uczymy się widzieć jej chorobę nie jako przekleństwo czy degradację, lecz wielką przemianę. Jako jedną z tajemniczych przygód ciała i ducha. Paradoksalnie bowiem Gretel odarta z indywidualnych, „ziemskich” cech staje się kimś więcej – prototypem, figurą człowieka. Gdy już przestaje komunikować się ze światem, może przez nią przemówić życie w swej najczystszej, najgłębszej postaci. Co mówi ono ustami swego medium? Godzi się tylko na miłość i odpowiada na nią radością, zachwytem, przyjemnością. Bezwzględnie odrzuca wszelki przymus i działania motywowane poczuciem obowiązku czy winy. Zaskakuje pełnymi przewrotnej mądrości i humoru przebłyskami. Towarzyszenie tej nowej Gretel odmienia i uzdrawia – i jej bliskich, i nas, czytelników.
Oto fragment tej książki:
Aż trudno mi sobie to wyobrazić: moja mama znów chodzi! Z falującymi siwymi włosami zmierza szybko w moim kierunku, przed sobą popycha balkonik na kółkach.
– Cześć, Gretel! – macham do niej.
– Nie, no jak to? – odpowiada zdziwiona. – Nie ma mnie tutaj.
Pokazuje mi język i przez moment wygląda jak Albert Einstein na słynnym zdjęciu. Mija mnie pchając balkonik i nie zwraca na mnie uwagi.
– A dokąd ty idziesz?
– Do Najważniejszego.
Do Najważniejszego? Czy chodzi jej o mojego ojca? Stanowczo dążąc do celu, idzie w kierunku wielkich schodów, które szerokim łukiem prowadzą w otchłań, a ich końca nie widać. Moja radość, że mama radzi sobie bez wózka inwalidzkiego ulatnia się, gdy widzę, jak zaczyna pchać balkonik w dół po schodach.
– Poczekaj, Gretel! – wołam i biegnę za nią. Lecz ona już zjeżdża z balkonikiem po schodach: bam, bam, bam. Wygląda to karkołomnie. Zbiegam za nią skacząc po kilka stopni, nie mogę jej jednak dogonić. Nagle widzę małe dziecko bez opieki, które próbuje wdrapać się na poręcz schodów. Może mieć roczek albo najwyżej dwa czy trzy lata i nie stoi zbyt pewnie na nogach. Przez chwilę się waham: biec za mamą, czy zająć się dzieckiem? Pośpiesznie odwracam się w stronę poręczy, na którą dziecko zdążyło się już wciągnąć. Gdy jestem już prawie przy nim, obraca się przestraszone, a ja próbuję je złapać. Lecz dziecko traci równowagę, puszcza się poręczy i spada. Rzucam się na poręcz, starając się je schwycić, ale jest już za późno. Słychać głuche uderzenie. Małe ciałko leży bez ruchu na ziemi, daleko w dole.
Kręci mi się w głowie, czuję się winny.
Potem budzę się i dopiero po dłuższej chwili zdaję sobie sprawę, że to wszystko był sen, że nie zabiło się żadne dziecko. Leżę w swoim mieszkaniu w Berlinie, w dzielnicy Kreuzberg, na okna dachowe nad moją głową sypią się płatki śniegu i topnieją na szybach, tworząc krople. Mam w oczach łzy.
Niestety, moja mama może chodzić już tylko w moim śnie. Odkąd przewróciła się miesiąc temu, nie potrafi ustać na nogach. W Boże Narodzenie siedziała na wózku inwalidzkim. Tylko czasami robi jeszcze kilka kroków z balkonikiem do chodzenia. Mojego ojca nazywa, tak jak w tym śnie, swoim „Najważniejszym”. Mnie też wcześniej czasami tak nazywała, ale teraz, gdy się spotykamy, często zachowuje się tak, jakby mnie nie zauważała. Nie odgrywam już dla niej wielkiej roli. Oczywiście jest tak między innymi dlatego, że ostatnio prawie się nie pojawiam u rodziców.
Właściwie pod opieką ojca i mieszkającej już teraz na stałe opiekunki, Gretel jest w dobrych rękach. Lecz odkąd jej stan tak bardzo się pogorszył na przełomie roku, przy każdym telefonie z domu odczuwam strach.
– Każdy musi kiedyś umrzeć – stwierdził ponuro ojciec podczas jednej z niedawnych rozmów telefonicznych – a teraz przyszła kolej na Gretel. Wyłączyła telewizor.
Gdy to usłyszałem, nie zrozumiałem z początku, o co chodzi i pomyślałem: „No, jeśli potrafi jeszcze sama wyłączyć telewizor, to chyba nie jest tak źle!”. Dopiero w trakcie rozmowy pojąłem, że ojciec miał na myśli jej kontakt ze światem. W jednym z przebłysków świadomości powiedziała ojcu niedawno:
– Jeśli was przy mnie nie będzie, umrę.
Mój sen pozostawia we mnie poczucie, że czegoś zaniedbałem i jestem odpowiedzialny za coś okropnego. Co miało znaczyć to dziecko, które spadło ze schodów? Zanim moja mama straciła pamięć, nigdy bezpośrednio nie poruszała w rozmowie tematu dzieci. Jestem jej najmłodszym dzieckiem i jako jedyny wśród rodzeństwa nie mam jeszcze potomstwa. Gdy przed dwoma laty z trudem już się wysławiała i żyła w stanie permanentnej dezorientacji, dzieci stały się nagle głównym tematem rozmów.
– Jak się masz Gretel? – spytałem pewnego ranka.
– Jesteś tu! To bardzo miło, że tu jesteś. Ale tak w ogóle, to nie mam żadnych zwierząt, nie mam małych dzieci, z którymi mogłabym coś robić. Pospacerowałabym z nimi, jeśli miałyby ochotę, no nie? A ty?
– Ja? No, ja nie mam jeszcze dzieci – odpowiedziałem z ociąganiem.
– Twierdzisz, że nie masz dzieci! A mnie się cały czas zdaje, że ty masz ciągle nowe dzieci.
Roześmiałem się.
– Dlaczego sądzisz, że ciągle mam nowe dzieci?
Ale Gretel najwyraźniej nie miała żadnych wątpliwości:
– Uważam, że mają się całkiem dobrze. Też tak sądzisz?
– Ja naprawdę nie mam ani jednego dziecka.
– O! A dlaczego? Przeważnie miało się już dzieci!
Równie trudne, jak przekonanie jej o mojej bezdzietności, było wyjaśnienie jej naszych relacji rodzinnych.
– To kim ty jesteś?
– Jestem twoim synem.
– Moim synem? – spojrzała na mnie zdumiona.
– Tak, a ty jesteś moją matką.
– To by było pięknie – westchnęła tęsknie.
– Ale tak jest, Gretel! Jestem twoim dzieckiem. Urodziłaś mnie.
– Ja? Ciebie? Jesteś o wiele za duży!
– Gdy się rodziłem, byłem naturalnie o wiele mniejszy.
Ona jednak pozostała sceptyczna.
– A ile masz lat?
– Trzydzieści dwa.
– A gdzie są twoje dzieci?
– Nie mam jeszcze dzieci.
– Nie? A ja już chciałam powiedzieć, rozejrzyj się za swoimi dziećmi. Na pewno bardzo by cię lubiły. Ale przecież chyba wiesz, co należałoby w tym celu zrobić, jak to załatwić.
Często miałem łzy w oczach, gdy sobie pomyślałem, że nie będę już mógł uszczęśliwić mamy wnukami, i że moje dzieci prawdopodobnie nigdy jej nie poznają.
– Próbowałeś tego, prawda? – zapytała mnie pewnego wieczoru, mrugając porozumiewawczo.
– Co masz na myśli?
– To nie jest wcale takie łatwe. Trzeba troszkę poczekać, aż się uda. Jak ktoś w ogóle ma ochotę je mieć.
– Ach tak! Chodzi ci o dzieci?
– Tak, chyba tak. Więc na razie nie masz dzieci. Nie masz żadnych pod nosem, ale mógłbyś je przecież tam mieć. Wystarczyłoby tylko pokazać trochę zęby, do tego otworzyć trochę bardziej oczy i już gotowe.
Na oknie dachowym nad moim łóżkiem zebrała się już niewielka warstwa śniegu. Wstaję i próbuję pod prysznicem spłukać nieprzyjemne uczucie z mojego koszmaru. W tym momencie zalewa mnie fala gorąca, bo przypominam sobie, że zupełnie zapomniałem o włączeniu rano komórki!
Moje złe przeczucie faktycznie się potwierdza: mam na komórce nagraną wiadomość: moja starsza siostra mówi celowo spokojnym głosem, ale treść tego, co mówi jest jednoznaczna. Gretel przewróciła się wczoraj w kuchni, a opiekunka próbując ją podnieść dostała lumbago. Ojciec przez całą noc nie mógł zmrużyć oka, bo asystował w domu lekarzowi rodzinnemu przy zabiegu opatrywania odleżyn na plecach Gretel. W głowie kłębią mi się dramatyczne wizje: skalpel, nożyce, gaziki, zakrwawione prześcieradło. Mam nadzieję, że Gretel dostała silny środek przeciwbólowy!
W porozumieniu z nami, dziećmi, i lekarzem domowym, ojciec postanowił oszczędzić Gretel, o ile to możliwe, pobytu w szpitalu. Ale operacja na otwartej ranie w sypialni z ojcem jako pielęgniarką? Inaczej wyobrażałem sobie opiekę domową.
Dzwonię do domu, ale odpowiada mi tylko automatyczna sekretarka. „Halo, tu mieszkanie Sievekingów”, słyszę głos mojej mamy z dawno minionych czasów. „Niestety nie ma nas w tej chwili w domu, proszę zostawić wiadomość – oddzwonimy możliwie najszybciej”.
Słuchając szukam w pamięci pasujących do sytuacji obrazów, lecz wspomnienia zdrowej Gretel już dawno wyparte zostały przez intensywne przeżycia z nową Gretel, która nie potrafiłaby już powiedzieć z pamięci takiego tekstu. Czy mój ojciec zdobędzie się kiedyś na to, żeby nagrać nową zapowiedź? Próbuję dodzwonić się do niego na komórkę, ale też nie odbiera. Zresztą, musiałby się zdarzyć jakiś cud, żeby odebrał komórkę. Zaczynam myśleć, żeby zostawić wszystko i natychmiast wsiąść do pociągu do Bad Homburg. To jednak 600 kilometrów, a ja mam cały tydzień wypełniony ważnymi sprawami.
Przez ostatnie miesiące gorączkowo pracowałem nad ukończeniem swojego nowego filmu, żeby na premierze być jeszcze z mamą. Nie byłem jednak dość szybki. Życie wyprzedziło mnie podstępnie prawym pasem i nawet najszybszy Intercity Express niczego już nie dogoni.
Dzwoni moja komórka, sprowadzając mnie z powrotem do rzeczywistości przedziału kolejowego. Za oknem z szumem przemykają mokre i zimne styczniowe krajobrazy Niemiec. Jadę do Frankfurtu nad Menem, gdzie dawniej mama odbierała mnie zawsze z dworca. W telefonie słyszę głos mojej starszej siostry, która nagrała mi się przedtem na komórkę. Mówi, że sytuacja w domu od wczoraj wieczorem w miarę się ustabilizowała. Ona sama nie może niestety przyjechać, bo jest zawalona pracą i musi zajmować się córką. Opowiadam jej o swoim śnie, w którym Gretel znów potrafiła chodzić i spadła ze schodów. Siostra jest zdumiona, bo jej też śniła się Gretel i też potrafiła chodzić. Szła raźno szlakiem turystycznym, zostawiając z tyłu moją siostrę i resztę rodziny. Było trochę stromo, a ścieżka kończyła się na urwistym brzegu glinianki. Gretel biegła coraz szybciej w kierunku przepaści, następnie odwróciła się jeszcze i zawołała: „Pierwsza!”.
Potem zniknęła w otchłani.
Więcej informacji: http://www.drzewobabel.pl/wydawnictwo/ksiazki/nie_zapomnij_mnie_,ksiazka,61.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz