Lekarz już nie służy, lekarz zarabia.
Pacjent jest bezsilny, bezradny, przegrywa. Z prof. Zbigniewem
Szawarskim* rozmawia Agnieszka Kublik
AGNIESZKA KUBLIK: Oddział poudarowy
szpitala klinicznego. Sparaliżowany pacjent ma biegunkę. Pielęgniarka
krzyczy do jego córek stojących przy łóżku: "Wy tu, k..., stoicie i
obsranej dupy nie możecie wytrzeć!".
PROF. ZBIGNIEW SZAWARSKI: Na bruk bym wyrzucił! Po prostu na bruk! Chciałbym powiedzieć bardzo mocno: nikt nie ma prawa do chamstwa. Nikt!
Nawet zmęczona pielęgniarka?
- Nawet zmęczona pielęgniarka, zmęczony lekarz i zmęczony polityk. A zwłaszcza polityk. Poziom głupoty i chamstwa w naszym kraju systematycznie rośnie. Bo jeśli posłowi Y czy posłance X wolno tak się zachowywać, to pani Z w szpitalu, sądzie czy chociażby urzędzie pocztowym ma takie samo prawo do chamstwa.
"Pacjent jest z góry przegrany" - tak pan ocenia stan służby zdrowia. Ponura diagnoza.
- Bo widzę, że pacjent nie jest partnerem dla Ministerstwa Zdrowia, dla Narodowego Funduszu Zdrowia ani nawet dla lekarza czy pielęgniarki. Przegrywa z nimi wszystkimi, zawsze jest na straconej pozycji. A tak zwane organizacje pacjenckie reprezentują interesy bardzo wąskich grup pacjentów cierpiących na konkretną chorobę. Środowisko pacjentów jest rozproszone i dlatego bezsilne.
To kim jest chory w Polsce?
- Dla lekarza sposobnością do zarabiania. Dla Funduszu sposobnością do oszczędzania. Nie możemy bez końca wydawać na leczenie. Nasze zasoby są ograniczone, mamy ważniejsze zadania i plany, np. olimpiada zimowa w Krakowie...
Pan ironizuje.
- Olimpiada to niezwykle ważny cel z punktu widzenia milionów emerytów i rencistów. Ta w Soczi kosztowała 51 mld dol.! Co my mamy do powiedzenia? Mówię "my", bo reprezentuję także ludzi starych, którzy zbliżają się do końca życia, i pewne rzeczy widzę wyjątkowo ostro. Potrafię sobie wyobrazić swoją śmierć, wiem, jak chciałbym umierać, i to jest dla mnie o wiele ważniejsze niż igrzyska w Krakowie i Zakopanem. I gdyby ode mnie zależało, na co wydajemy nasze ograniczone fundusze, to w centrum uwagi znalazłoby się dobro konkretnego człowieka, obojętnie, czy to jest noworodek, dziecko z takimi czy innymi uszkodzeniami, czy człowiek w wieku dojrzałym lub stary.
"Pacjent" to ten, który cierpi. Ale jest też znacznie głębsze i o wiele ważniejsze znaczenie tego słowa. Przeciwieństwem "pacjenta" jest "agent", czyli ten, który działa, a "pacjent" to ten, który jest przedmiotem działania. Jeśli staję się pacjentem, to znaczy, że nie mogę w pełni działać, że potrzebuję pomocy, że ktoś musi się zająć moją złamaną nogą, uszkodzonym okiem czy moją bezradnością, kiedy osiągam wiek sędziwy. Jak w tej pięknej przypowieści biblijnej o dobrym Samarytaninie - pacjent to ten, który musi liczyć na pomoc drugiego człowieka, na miłosierdzie, litość i miłość. W Biblii na dobrego Samarytanina czekał poraniony przez zbójców, a współcześnie? No cóż...
Cały wywiad: http://wyborcza.pl/magazyn/1,136631,15462450.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz