Tekst pochodzi ze strony: https://www.facebook.com/pages/Munus-kreatywni-opiekunowie/246620932166771 i jest publikowany za zgodą autorki.
Rok 2000. Początek wieku. Dla mojej rodziny
prognoza pogody na najbliższy czas była taka: trzęsienie ziemi, wulkany,
sztormy, zaćmienie słońca i czasami krótki pobyt w spokojnej zatoce.
Tego roku umarł mój brat, urodził się nasz syn, moja mama
zachorowała na chorobę Alzheimera. To wszystko odbyło się w ciągu 11
miesięcy. A potem było lepiej lub gorzej. Wyruszyliśmy całą rodziną w
podróż z moją mamą Zosią i… Alzheimerem. Bardzo często podróżowałyśmy we
dwie, przez morze niepewności. Kapitanem był Alzheimer, mama pierwszym
oficerem a ja czasami zbuntowanym majtkiem. Podróżujemy w dalszym ciągu.
Już dziewięć lat. I jest to dziennik naszej podróży. Która trwa. Moja
mama jest lekarzem. Była lekarzem. Jest lekarzem – powinnam ten fakt
zapisać w czasie teraźniejszym. Wykonywała swój zawód z powołaniem.
Najpierw była lekarzem, potem mamą i żoną. W takiej właśnie kolejności.
Myślę, że powołanie do określonej roli, jaką się pełni w ciągu życia nie
mija wraz z utratą możliwości pełnienia tej funkcji. Toteż moja mama
jest.
Nie miałam świadomości choroby mamy. Mieszkałam w Poznaniu a
mama na Mazurach. Odwiedzałyśmy się często. W czasie jednej z wizyt
zdziwiłam się, przestraszyłam a potem serdecznie uśmiałyśmy się obie ze
słoika dżemu schowanego w bieliźniarce. Powiedziała mi, że lubi zjeść
coś słodkiego przed snem. Usprawiedliwiona. Zrozumiana. Przytulona.
Potem odwiedzałyśmy się wahadłowo, ja – mama, mama – ja. Trwało to aż do spaceru mamy nad jezioro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz