niedziela, 12 stycznia 2014

"Gdzieś w Niemczech" - opowieść opiekunki Anny

Podopieczną Anny została emerytowana nauczycielka. -  Cieszyłam się na pracę w tzw. dobrym, kulturalnym domu - wspomina opiekunka. - Pani całkiem na chodzie, zaawansowana osteoporoza, zagrożenie upadkiem, cewnik. Rozmowa przez telefon - pani bardzo sympatyczna. Niestety, były to tylko pozory. Nie zwracała się do mnie inaczej jak tylko "Polin" (Polka): "Polin, wynieść śmieci. Polin, podaj kawę. Polin, wydaje mi się, że coś tu brzydko pachnie, myłaś się dzisiaj?". Najmilsze słowa, jakie usłyszałam w tym domu: "Polin, dzisiaj obiad był nawet znośny". I bez przerwy słyszałam, jak starsza pani wisi na telefonie i komentuje mój wygląd i to, co robię, swoim koleżankom, rodzinie, sąsiadom: "Polin mogłaby się odchudzić. Polin do niczego się nie nadaje.  Polin patrzy na mnie bezczelnie". Na początku myślałam, że może ona się boi obcej osoby, że może to początki demencji i dlatego tak się zachowuje. Starałam się nawiązać normalną rozmowę, wytłumaczyć, że jestem człowiekiem i mam swoje imię. To nie była jednak choroba. To był zły, podły charakter. To było zachowanie człowieka, który czerpie radość z poniżania innych, z okazywania pogardy. Współczuję jej byłym uczniom! (...) Po tygodniu czułam się jak ostatni śmieć, po cichu w nocy spakowałam walizkę i uciekłam.
źródło: "Brakujące córki" ("Wysokie Obcasy" nr 2 (761) z 11 stycznia 2014)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz