Tekst pochodzi ze strony: https://www.facebook.com/pages/Munus-kreatywni-opiekunowie/246620932166771 i jest publikowany za zgodą autorki.
Jedziemy do muzeum, jak prawdziwe damy,
oglądać wystawę. Bywamy tam dość często. Wierzę w to, że utrzymanie mamy
na względnie dobrym kursie, zależne jest także od bywania razem z nią w
miejscach, gdzie słychać dobrą muzykę, gdzie widać piękne
barwy, wszędzie tam, gdzie obecne są ślady ludzkiego talentu. Wybieram
temat wystawy i godzinę, w której mało ludzi ogląda obrazy. Podziwiam
Zofię Stryjeńską za jej odwagę i twórczość. Wchodzimy. Dużo kolorów,
dobre oświetlenie. Oglądamy. Zosia patrzy w przestrzeń, na podłogę,
dotyka stojący dyskretnie przy ścianie, kosz na śmieci. Wychodzi na
środek wielkiej sali. Stoi bezradnie. Szybko podchodzę i przytulam mocno
moją Zosię. Po raz pierwszy czuję się matką mojej mamy. Muzealne
metamorfozy. Wcale tego nie chcę, wolałabym być nadal starym dzieckiem.
Wychodzimy, mówię do Zosi: „Jedziemy do domu”. Zosia potakuje, wiem, że
bezwzględnie mi wierzy. Dokądkolwiek ją zabiorę, na pewno zrobię dobrze.
W domu pogodniej. Zosia się odpręża i rozpoczyna zajęcie, któremu od
niedawna oddaje się bez reszty. Zbiera niewidzialne dla nas pyłki z
podłogi. Schyla się i prostuje, wkłada coś do zaciśniętej dłoni. Trochę
zniecierpliwiona pytam: „I co Zosiu, brudno tutaj, prawda?”-„Bardzo dużo
tych tych białych… a tak chcieliście?” Zdanie gigant. Metamorfoz ciąg
dalszy. Zosia idzie wyrzucić „te te” do kuchni. Wraca, zbiera i wyrzuca.
Nasze mieszkanie jest nieskazitelnie czyste. Mgła opadła. Płyniemy
coraz dalej w morze. Czeka nas porządek w albumie ze zdjęciami, ale to
dopiero jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz